Jak wyglądałby świat bez mężczyzn?
Przedwczoraj obudziłam się o czwartej rano cała spocona. Nerwowo otrząsnęłam się, wstając z łóżka i z ulgą stwierdziłam: "jak dobrze, że to tylko sen". Mój chłopak zaniepokojony moją głośną reakcją przebudził się również i spytał, co się stało.
- Miałam koszmar – odparłam – śniło mi się, że na świecie żyły same kobiety.
Niemało się zdziwił: - to był koszmar?!
Ale opowiem wam od początku.
Gdy mężczyźni znikają z powierzchni ziemi...
Jest zwykły, szary poniedziałek. Przychodzę do pracy. Nudy. Typowa praca w banku: trzeba liczyć, myśleć, ale nie ma miejsca na żadne abstrakcje. Dziwi mnie, że tego dnia pracują same koleżanki, ale tłumaczę to sobie: "facet – leniwa istota, pewnie wszyscy wzięli urlop, albo zwyczajnie leczą weekendowego kaca". Po trzech godzinach monotonnej pracy i obsługiwania samych klientek płci żeńskiej (źli mężowie... wysyłają do banku żony, a sami pewnie obżerają się przed telewizorem!), postanawiam porozmawiać z szefem (bo ja też chcę przecież kiedyś wziąć urlop!). Jednak po poszukiwaniach, okazuje się, że szefa już nie ma. Teraz mamy szefową – wysoką blondynę, która cały czas pracy spędza przed lustrem. Poznaję się z tą nieznaną dotąd kobietą i od razu zaczynam żałować, że szef odszedł. Nowa szefowa nie tylko nie zgadza się puścić mnie na zasłużony urlop, ale i nakłada na mnie zupełnie nowe obowiązki (tak jej przykro, ale ostatnio straciliśmy tylu pracowników!). No cóż, wracam do pracy. Klientki są dziś wyjątkowo niemiłe, wszystkie jakby niewyżyte (ach ci mężowie, oglądają pornole, zamiast zająć się własnymi żonami, które nie są wcale takie brzydkie). Trudny dzień, ale trzeba wytrzymać. Wieczorem czekają mnie urodziny przyjaciółki, na pewno będzie zabawnie. Wychodzę z pracy bardzo zmęczona. Wracam do domu. Chłopaka (jeszcze) nie ma. No dobra, nie mam na kim wyładować niezadowolenia, więc robię sobie obiad: coś z niczego – makaron z konfiturą, bo lodówka totalnie pusta – oczywiście nikt nie pomyślał o zakupach. Potem zabieram się za przygotowania do imprezy. Wybór sukienki – dwie godziny, makijaż – godzina, manicure, pedicure – godzina, wybór butów – pół godziny (dobrze poszło), w końcu before party dla ośmielenia w postaci lampki wina – piętnaście minut. Na 21 jestem gotowa. Jakże rozczarowuję się, gdy po tak długich przygotowaniach okazuje się, że na imprezę nie przyszedł żaden facet.
- To typowo babskie party – zapewnia przyjaciółka.
- Do jasnej ciasnej, czemu nie powiedziałaś mi wcześniej! Zmarnowałam pięć godzin na przygotowania!
- Szczerze mówiąc też łudziłam się, że ktoś przyjdzie...
No nic, puszczamy muzykę, tańczymy, trochę plotek. Ale czegoś nam brakuje. Ktoś twierdzi, że tym czymś jest pizza. Reszta dziewczyn zgadza się zamówić pizzę, jednak nie z powodu głodu, ale że przywiezie ją przystojny pizzonosz, którego zaprosimy do zabawy. Jednak pizzę przywozi kobieta. Rozczarowanie, to mało powiedziane. Powtarzamy tę sama akcję z kebabem i sushi. Jednak i tu i tu dostawcą jest laska. Można powiedzieć, że osiągnęłyśmy szczyt desperacji, bo postanawiamy zadzwonić po swoich własnych facetów. Ale telefon każdej mówi to samo: "wybrany numer nie istnieje".
- To jakiś spisek... - dyskutują przerażone laski.
Spisek, nie spisek, wszystkie łapiemy doła, kilka z nas siedzi na kanapie w milczeniu objadając się czekoladowym tortem lub krewetkami. Inne niestety, objawiają doła w zupełnie odwrotny sposób i zaczynają się kłócić. Totalnie nie wiem o co. Nie należę do takich, które potrafiłyby wybić zęby drugiej pannie tylko za to, że kupiła taką samą sukienkę, no ale chcąc nie chcąc, zdenerwowanie udziela się i mnie. Próbuję uspokoić koleżanki. Żadna z nas nie wie, o co tak naprawdę się poszło. Solenizantka postanawia zakończyć imprezę. Trzeba jej pomóc odnieść stół, pożyczony od sąsiada. W osiem dziewczyn chwytamy go i próbujemy znieść po schodach, ale niestety – stół przewraca się. W końcu z trudem podnosimy go, a gdy w końcu zostawiamy go u sąsiadki (bo sąsiada oczywiście nie było), jesteśmy już wszystkie na siebie obrażone. Każda rozchodzi się w swoją stronę i ma dosyć innych swoich rozkapryszonych koleżanek. Wracam do domu, licząc że zastanę tam chłopaka, no ale niestety nie ma go – muszę przebywać sama. Nie ma komu się wyżalić, ani kim pocieszyć. Nawet nie mam komu zrobić przepysznego placuszka z truskawkami! (bo sama przecież nie jadam...)
Wtedy słyszę dźwięk budzika... Dzień, a raczej noc w świecie bez mężczyzn dobiegła końca. Teraz trzeba będzie cierpliwie znosić męskie narzekania i szowinistyczne żarty, w końcu nieustannie modlić się, aby Bóg obdarzył płeć męską odrobinę większym poczuciem estetyki. No i znosić męskie spojrzenia na swój niewinny, przyodziany cellulitem tyłek. Z dwojga złego trzeba wybrać zło mniejsze, a chyba jednak wolimy obecność facetów z całą gamą ich wad, niż ich całkowity brak?
od czasu do czasu tak, ale nie za długo i nie za często i wtedy jest dobrze :) polecam
Mi by tam świat bez kobiet zupełnie odpowiadał.Połowa to zwykłe bezmózgie kocmołuchy a druga połowa to prostytutki.Czyli dno i wodorosty.
Jestem bardzo ciekawa, jakiej płci jest autor opowiadania:)
Kobieta jest autorem opowiadania