Mężczyźni z reguły nie lubią nadużywać słów. Kiedy my, kobiety, najpierw powiemy coś, a potem zastanawiamy się, czy to było rozsądne, oni muszą długo mielić w swojej głowie i zastanawiać się nad sensem tego, co chcą powiedzieć. Stąd ich częste krótkie wyrażenia: „może być”, „okej”, „tak”, „nie”. Po pierwsze, są konkretne, po drugie, nie muszą obawiać się, że wypowiadając je, zdążą popełnić jakiś błąd gramatyczny. Po części musimy zaakceptować to, tak jak oni muszą zaakceptować pięćdziesiątą kupioną przez nas parę butów. Ale nie jest tak, że całkowicie nic się z tym nie da zrobić. Faktycznie bez sensu, żebyś po sześciogodzinnych przygotowaniach, usłyszała od swojego mężczyzny jedynie: „może być”.
I jak zwykle, nie będzie to nic wymagającego większej filozofii. Rozmowa. Ale nie taka z pretensjami, typu: „bo ty mi nigdy nie mówisz komplementów, a mój były…”, ale cierpliwe wytłumaczenie ukochanemu, jak ważne jest dla nas kobiet usłyszenie czasem ciepłych, pochwalnych słów, zwłaszcza kiedy kilka dobrych godzin poświęciłyśmy, by cudnie wyglądać, czy aby przygotować pyszny obiad. Mężczyznom się wydaje, że komplementy nic nie dają, że to puste słowa. Wolą postawić na czyny, by okazać nam zachwyt, zaprosić nas na kolację, przytulić, pocałować, czy przycisnąć do siebie, byśmy poczuły nabrzmiałego na nasz widok penisa. I prawdą jest, że gesty również się liczą. Jednak słowa mają dla nas wartość magiczną, niczym zaklęcie. Zamiast „czary mary abrakadabra” to „jesteś piękna” poprawia nasz humor w mig. Musimy uświadomić swoich facetów, że słowa się również liczą. Oczywiście, jeżeli są szczere, bo nie ma nic gorszego niż wypowiadanie cudownych słów z zamiarem wykorzystania kogoś (jak to niestety robią niektórzy, współcześni faceci, którzy nauczyli się komplementów), a po tych słowach zostaje tylko ból.
Trzymam kciuki za wszystkich mężczyzn i za was kobietki, żeby udało wam się usłyszeć z ust facetów jak najwięcej miłych słów!